ďťż
pepe1989 *
3 luty 2011
Za mną już około trzech tysięcy kilometrów przez zimową Europę. Cztery dni spędzone na Elefantentreffen. Po zlocie samotna przeprawa przez ośnieżone górskie drogi w okolicach Pilzen i Kudowy Zdrój. Za mną już była walka o przetrwanie na wspaniałych polskich drogach, ponad sto kilometrów po czarnym lodzie przed Trójmiastem… Dziewiąty dzień podróży - lądowanie w Helsinkach. 20 h spędzonych na promie pozwoliło zregenerować nieco siły po nocnej przeprawie przez polandie. Tak naprawdę wyprawa zaczyna się dopiero teraz. Widok przez okno - zatoka portowa skuta lodem. Dzień zaczął się wcześnie. Szósta rano śniadanko i kawa na promie. O siódmej dokowanie w porcie w Helsinkach i oczywiście tradycyjnie problem z zabraniem gratów i ubraniem się w pancerne ciuchy. Po drugim wezwaniu kierowca tenery wreszcie stawia się kolo maszyny. W miedzy czasie obsługa promu zdążyła juz wezwać ekipę z portu sądząc, iż opóźnienie spowodowane jest kłopotami z moto. Pięć minut na zapakowanie graciarni do kufrów i aplauz obsługi, gdy 22 letnia tenere odpala ze strzału. Pod eskortą ekipy portowej trafiam pod hangar celników i miłe zaskoczenie - życzliwe pozdrowienie z celnicy i żadnej kontroli. Wyjeżdżam na ulice Helsinek, tu jeszcze jakoś da się jechać bez kolców, ale świadomość sytuacji drogowej w Finlandii zimą każe mi znaleźć najbliższą oponiarnie i przezbroić moto. Zjeżdżam na pierwszą z brzegu benzyniarnię i już tutaj wkręcam ponad setkę kolców w przednią gumę. Zdziwienie mijających mnie ludzi daje do myślenia - motor zima na tych drogach nie jest normalnym obrazem. Jednego z napotkanych na stacji benzynowej kierowców dopytuje o najbliższą oponiarnię (okazało się, że jest 200 metrów dalej) przy okazji dowiaduję się o zlocie motocyklowym w Norwegii około 300 km od nordkapp. Wizyta w oponiarni i drobna konsternacja chłopaki nie robią motorów... Po krótkiej rozmowie i oględzinach montarzownicy dogaduje się z obsługą ze pozwolą mi rozebrać moto w ich garażu i rozmontować nieco maszynę do opon w celu adaptacji do kolek motorowych. Godzina w garażu i ciuchy do wymiany - ugotowałem się przy wyciąganiu kola, wymiana opony okupiona litrem potu (trzeba było zdjąć kombinezon ). Dobra, guma zmieniona koszula i bluza tez reszta musi wyschnąć na grzbiecie. Ruszam w drogę. Wyjazd na autostradę E75 przez Lahti do Oulu. Droga jeszcze bez lodu za to ogromne ilości błota pośniegowego. Ruch dość spory. Bardzo dużo tirów. Przejeżdżam jakieś 70 km. Zjeżdżam na benzyniarnie dotankować wszędołaza, kupić wodę i mapę (nie ufać nawigacjom) iii zdziwienie 10 m przed dystrybutorem gaśnie silnik tenery. Próba uruchomienia i nic. Kręci słychać kompresje i nic ponadto. Ponad polowa zbiornika paliwa wiec... zaczynają się poszukiwania. Zdejmuje fajkę kręcę iskra niby jest próba, co prawda bez świecy, ale bije. Co dalej czyżby przymarzł gaźnik? Rozkładam palnik do lutowania rurek i grzeje komorę pływakową, aż rozgrzane paliwo przelewa się z gaźnika, na wszelki wypadek odkręcam śrubę spustowa i zlewam nieco zawartości gazniora, (jeśli była woda to pomoże). Próba startu i dalej nic. Zdejmuje siedzenie rozkręcam airboxa , wyjmuje filtr powietrza. Wpuszczam nieco gazu z palnika do airboxa, kręcę, kichnął - czyżby jednak problem z paliwem? Idę do sklepu na benzyniarni kupuje dezodorant (uniwersalne paliwo jak jest choćby szczątkowa iskra to zagada choćby prawie nie było kompresji). Rozpylam porcje śmierdziela do dolotu i - i nic. Czyli jednak problem z zapłonem... Pech chciał, że pakując narzędzia zapomniałem klucza do świec, ale nic to świeca wymieniona przed wyjazdem niema opcji żeby zdechła. Zdejmuje zbiornik żeby dostać się do elektryki. Szybki przegląd połączeń wszystko wygląda dobrze (po zeszłorocznym elefantentreffen profilaktycznie wyciąłem większość istotnych wtyczek i polutowałem kable). Na wszelki wypadek odłączam jeszcze regulator napięcia, ten też potrafi namieszać w zapłonie pomimo,ze jest oddzielnym obwodem. Niestety dalej lipa kończą mi się pomysły. Żebym miał święcę gunsona albo lampę do ustawiania zapłonu - sprawdziłbym czy rzeczywiście jest iskra - ale nie mam za to mam palnik wiec ustawiam najmniejszy płomień i grzeje cewkę. Plastik zaczyna nieco skwierczeć - chyba wystarczy. Zapłon, starter iii chodzi. Mam winnego. Tylko skąd wziąć cewkę na autostradzie w Finlandii... Przyczyną śmierci cewy była poniekąd woda z chemia z drogi, wiec zawijam gada w kilka warstw folii, kilka prób odpalenia jest ok. Na wszelki wypadek telefon do kolegi Rafała, który wraz z Karoliną wspomaga organizacyjnie moja wyprawę, z prośba o namierzenie jakiegoś serwisu w pobliskim Lahti. Składam moto do kupy próba odpału - chodzi. Jeszcze tylko drobne zakupy i w drogę. Niestety pozostawiona na parę minut bez pracy cewka umiera definitywnie. Klapa... Chociaż może nie. Gdy już wydawało się, że nie obejdzie się bez recovery, podszedł do mnie człowiek, który chwile wcześniej przyglądał się tenerze i mówi coś do mnie w języku suomi, jedyne, co byłem w stanie zrozumieć to słowo problem. Człowiek ów był na tyle zainteresowany udzieleniem mi pomocy, że zadzwonił do jednego ze swoich znajomych, który rozmawiał po angielsku. Niestety terminologia techniczna nie była mu znana, za to dogadaliśmy się na, tyle, że jeśli będę miał wyjętą cześć to pomogą mi ja znaleźć. Wyjecie cewki zajęło chwilę. Pojechaliśmy jakieś 20 km. okazało się, że w jednej z wiosek jest sklep i serwis motocyklowy. Dzięki Bogu sprzedawcy udało się wygrzebać jakąś cewkę od 4suwa. Wracamy na stacje ratować motora. Szybka przeróbka pinów w cewce, podłączenie iii zapaliła ze strzału. Kilka minut na zamontowanie cewy i moto zrobione. Mój wybawca, którego imienia niestety nie byłem w stanie zapamiętać zapytany o należność za pomoc odpowiedział, że nic i dodał (chyba po niemiecku) pokazując na siebie motorradfahrer, motorradfahrer brüder. Wielkie dzięki dla niego. Godzina 17 czas ruszać w drogę. Zapadł zmierzch, zaczęła się śnieżyca trasa e75 z autostrady przeszła w drogę dwukierunkowa. Czarnego asfaltu niebyło juz od kilkunastu kilometrów. Teraz droga zaczęła bardziej przypominać płytki tor bobslejowy. Lodowe koleiny ukształtowane przez tiry, przedzielone muldami śniegowymi. Był wieczór okolo21 30 najwyższy czas rozejrzeć się za noclegiem. O ile po drodze mijałem sporo parkingów z miejscami gdzie legalnie można rozbić namiot o tyle ostatnie 70 km nie było nic. Godz. 22 30 w końcu zmęczenie wzięło górę. Trafiam na duża stacje benzynowa z parkingiem dla ciężarówek. Obsługa pozwala mi rozstawić namiot w kącie parkingu. Jest dobrze, przejechałem jakieś 300 km, naprawiłem moto, mam nocleg i nawet udało mi się załatwić dostęp do ogrzewanego pomieszczenia żeby wysuszyć ciuchy. Cdn. Całą już trzecią(angielską) zime dosc aktywnie jezdze na moto a od pazdziernika do teraz zrobiłem około 2,5tys mil ale jednak trzymam sie swoich zasad: może być mróz, deszcz, wiatr ale jak jest snieg to sie nie wypuszczam Jak tak to czytam to zaczynam sie zastanawiać czy jestem taki "miękki" czy Ty jestes taki "twardziel" Masz zaparcie Tadziu, nie ma co Szacun Tadek jestes hardkorem, nie ma to tamto Ja to w ogole sie nie wypowiadam bo w ta zime to zrobilem chyba 20km do sklepu po bulki i spowrotem Czekamy Tadek na dalsza czesc opowiastki... Jak tak to czytam to zaczynam sie zastanawiać czy jestem taki "miękki" czy Ty jestes taki "twardziel" Masz zaparcie Tadziu, nie ma co Szacun Tomus to Faja Faja:P czep sie grubasku |